Piotr Kozak: Zawsze miałem w sercu kino

Piotr Kozak: Zawsze miałem w sercu kino

11 maja 2021

29 maja Lubartowski Ośrodek Kultury w swojej siedzibie otwiera Muzeum Kina Lewart. Wśród eksponatów oprócz zabytkowych projektorów znajdziemy fotografie, plakaty, wycinki prasowe, szyldy, stare taśmy czy wspomnienia byłych pracowników. Wśród nich wspomnienia wieloletniego kinooperatora Piotra Kozaka, który poznał to miejsce od podszewki.

Bardzo przyjemnie było patrzeć przez okienko projektorki, jak była pełna sala ludzi. Śmietanka lubartowska, bo tak nazywałem młodzież z naszego miasta – siedziała na podłodze, tak było tłoczno – wspomina czasy sprzed ery kaset wideo Piotr Kozak. O lubartowskim kinie Pan Piotr może opowiadać godzinami, a powstanie Muzeum Lubartowskiego Kina to spełnienie jego marzeń. Marzeń o tym, aby pamięć o analogowym kinie w Lubartowie nie zaginęła.

Ile lat pracował Pan tu jako kinooperator?
Piotr Kozak: W sumie to 34 lata. Swoją pracę jako kinooperator zacząłem w kinie objazdowym w 1965 roku, mając 18 lat, które podlegało kierownikowi kina w Lubartowie. Pierwszy seans był w szkole w Łucce. A do kina do kabiny trafiłem w 1968 roku. Wtedy pracowało nas trzech – Ryszard Zagajski, Wojtek Jaglewicz i ja. W Kinie Lewart pracowałem do 1993 roku, następnie po przerwie wróciłem w 2007 roku i tak przepracowałem do 2014 roku, kiedy to kino zostało poddane renowacji i zdemontowano starą aparaturę. Pamiętam osoby, z którymi pracowałem, był to między innymi Roman Guz, przyuczałem też do zawodu Krzysztofa Bronisza.

Co Pan czuje widząc po latach te piękne odrestaurowane projektory. Zachowały się one chyba całkiem dobrze?
Piotr Kozak: Tak, zachowały się całkiem nieźle dzięki nam. Dobrze konserwowaliśmy je. Trochę mi jednak żal, że te aparaty od razu nie pozostały w tej kabinie, żeby służyć dla potomnych, aby wiedzieli jak to wszystko wyglądało kiedyś.

Czy na początku Pana pracy kino było w rękach samorządu miejskiego?

Piotr Kozak: Nie, dopiero nastąpiło to w 1990 roku. Wtedy kinem zarządzał Lubartowski Ośrodek Kultury z dyrektorem Pawłem Tregerem na czele. Później kino przejęła Estrada Lublin, a następnie trafiło w prywatne ręce Jerzego Kosika, a później znów w ręce samorządu. Kierownikiem został Jacek Jakubiec, który od razu wziął się za jego remont. Z Jackiem zacząłem prace od 2007 roku do 2014. 

Pamięta Pan tytuł pierwszego i ostatniego wyświetlonego przez Pana filmu? Ile filmów przeszło w sumie przez Pana ręce?

Piotr Kozak: Niestety nie pamiętam ani ostatniego, ani pierwszego tytułu. Ale w przybliżeniu mogłem wyświetlić ponad 100 tys. seansów.

Jak wyglądało wtedy nasze kino jeśli chodzi o wnętrze? Pamięta Pan jakieś szczegóły?

Piotr Kozak: Zewnętrzny wygląd budynku był w opłakanym stanie. Szyby na wysokości budynku były wybite i zabite od środka dyktą. Krzesła na widowni były drewniane, a na sali widowiskowej były piece opalane węglem. Krzeseł było 235, podłoga była ropowana, a wyjście z sali widowiskowej było obok ekranu. Z biegiem lat kino sukcesywnie przechodziło remont. Wymieniono podłogi, zlikwidowano piece, wymieniono krzesła na tapicerowane, okna zamurowano i odnowiono budynek na zewnątrz. Ekran był zasłonięty kurtyną automatyczną, widownia miała przyciemniane światła, a wszystko było sterowane z kabiny. Całe kino było w boazerii dębowej wykonanej przez stolarnię z Michowa. Akustyka była niesamowita, gdy przyjeżdżały różne zespoły nie trzeba było nagłośnienia.

Porównując do dzisiejszej technologii kinowej kiedyś było znacznie trudniej. Potrzeba było dużo cierpliwości i wyczucia. Jakie przeszkolenie musiał Pan przejść, aby być na tym stanowisku? 

Piotr Kozak: Aby móc wyświetlać filmy, musiałem przejść przeszkolenie i zdać kursy oraz egzaminy od III kategorii do I. Pierwsza kategoria była najwyższym uprawnieniem. Na kinooperatorze spoczywała odpowiedzialność za zniszczenie filmu. Mi to na szczęście się nie zdarzyło. Na pewno moja praca była trudna i odpowiedzialna i nie ma porównania do dzisiejszej technologii. Jako kinooperator mogłem zastąpić pozostałych na stanowisku, natomiast kinooperatora nie mógł zastąpić ani kierownik, ani dyrektor, ani nikt inny. Człowiek uczy się całe życie, by wypełniać powierzone mu stanowisko.

Czy często zdarzały się awarie podczas seansu? Obiła mi się o uszy historia o zamienionych szpulkach…

Piotr Kozak: Awarie nie były częste, jednak jak to w życiu bywa nic nie jest doskonałe. Każdy film posiadał metrykę i tam było napisane, która taśma ma jakieś usterki i stopień zużycia. Od tego był kinooperator, aby wszystkie taśmy były numerowane, Chyba że, nie miał czasu sprawdzić. Bo czasami zdarzało się, że dostawało się film i od razu trzeba było grać. Poza tym czasami, gdy zerwał się film robione były sklejki. Każda sklejka powinna przejść 300 razy, ale praktyka była inna. No i mówiło się trudno… Widz potupał trochę, dalej się założyło, przewinęło trochę i leciało dalej. Później się skleiło…

Lata 90 – te to czas rozkwitu naszego kina, czy wprost przeciwnie?

Piotr Kozak:
 W latach  90- tych zaczęła się moda na filmowe kasety wideo. Jednak dobre filmy zawsze były najpierw w kinach. Kino przeżywało swój rozkwit w latach 60 – tych do 90 – tych, kiedy nie była tak powszechna telewizja. Lubartowianie rodzinami przychodzili do kina, nawet po trzy, cztery razy na ten sam film. Kolejki po bilety były ogromne, trzeba było stać nawet 2-3 godziny. Bilety były w cenie 5-7 zł, później 9 -12 zł. Uzależnione to było od rzędu.

Pamięta Pan jakieś stare tytuły, za sprawą których kino pękało w szwach?

Piotr Kozak: Kino pękało w szwach, gdy była era westernów. Popularnością cieszyły się też filmy wojenne, melodramaty i komedie. Mogę wymienić takie tytuły jak: „Winnetou”, „Złoto MacKenny”, „Dirty Dancing”. Dzieci przychodziły na poranki w niedzielę na „Bolka i Lolka na Dzikim Zachodzie”, czy „Wilka i Zająca”. Bardzo przyjemnie było patrzeć przez okienko projektorki jak była pełna sala ludzi. Śmietanka lubartowska, bo tak nazywałem młodzież z naszego miasta siedziała na podłodze, tak było tłoczno. Warto też wspomnieć, że każdy film rozpoczynał się od Polskiej Kroniki Filmowej. Byli tacy, którzy przychodzili tylko na kronikę. Mieliśmy jednego widza, który zawsze siedział na swoim ulubionym miejscu w 18 rzędzie. Nazywał się Zygfryd Miduch.

W wywiadzie w „Lubartowiaku” z lat 90- tych czytałam, że lubartowskie kino miało najlepszy, najnowszej generacji ekran, którego mógł pozazdrościć Lublin, Zamość czy Chełm… 

Piotr Kozak: Tak, lubartowskie kino miało najlepszy ekran w województwie lubelskim, dzięki jego kierownikowi Jackowi Jakubcowi. Zadbał on też o odnowę sali kinowej oraz poczekalni.

Łezka się w oku kręci, że nie ma go już wśród nas. Zmarł niecały rok po tym, jak odszedł na emeryturę. Jak Pan Go wspomina?

Piotr Kozak: Bardzo dobrze go wspominam, zawsze się dogadywaliśmy.

Jak Pan zareagował na informację o zamiarze utworzenia przez LOK Muzeum Kina Lewart?

Piotr Kozak: To było spełnienie moich marzeń. Jestem bardzo wdzięczny dyrekcji LOK, że spełniła moje oczekiwanie. Cieszę się, że tego doczekałem.

Jakie pamiątki Panu pozostały?

Piotr Kozak: Mam legitymacje, dyplomy, trochę fotografii, migawkę, rolki do aparatu, bieżnie…

Rozmawiała Katarzyna Wójcik

logo

Lubartowski Ośrodek Kultury

Oficjalny serwis internetowy

Kontakt

Adres: Rynek II 1, 21 - 100 Lubartów
Telefon: 81 855 22 42
Telefon/Fax: 81 854 56 29
E-mail: [email protected]
NIP: 714 – 13 – 61 – 519
REGON: 000284977